Zębami - wiem :DDDDDDDDDD
Wpadłam biegiem do sklepu, złapałam to co było pod ręką czyli to co widać powyżej i poleciałam dalej.
Wszystko przez bolący ząb. Właściwie , to nawet nie boli tak bardzo - bolał mnie raczej stres związany z koniecznością wizyty u Mojej Dentystki czyli Sylwii, świętej zresztą kobiety, anioła można by rzec z wiertarką w dłoni :DDDDDDDD Sylwia "wetknęła" mnie między innych pacjentów i musiałam się spieszyć.
Wpadłam do domu jak perszing, pokroiłam warzywka: marchew, paprykę (w trzech kolorach, ale tylko dlatego żeby było ładniej), cukinie, pomidorki, młodą cebulkę i wywlokłam, z niejakim trudem, woka. Zadanie to nie należy do najłatwiejszych, zwłaszcza jeśli człowieka boli paszcza, a rzeczony garnek swoje waży, bo żeliwny jest. Podobno jest nieprawdziwy, bo prawdziwy ma być ponoć z blachy, ale mam to w nosie i mam żeliwnego woka :DDDDDDDD Też się nadaje :DDDDDD
Rozgrzałam olej i wrzuciłam cebulkę - zaczęła skwierczeć z bólu - a co - sama mam cierpieć? Cebula niech też sobie trochę pocierpi :DDDD Potem marchew w dużych kawałkach - lubię duże kawałki w jedzeniu - lubię jak mam co gryźć. Nawet jeśli instrument do gryzienia trochę właśnie boli. Potem: papryka, cukinia, czosnek. I tandoori masala. A jak nie ma na półce, to pieprz cajeński, albo curry, albo wszystko razem - co kto lubi :DDDD
Podusiłam trochę to wszystko i przyszedł czas na pomidorki. Pachnące, czerwoniutkie........... Mmmmmmmm. I wielką garść zielonej pietruszki. Potem tymianek i kurkuma, albo zioła prowansalskie i kurkuma. Znowu - co się lubi :DDDDD I łyżeczkę masła na sam koniec.
A na koniec buła w jedną dłoń, a łyżka w drugą i wsuwamy nie przejmując się niczym: kaloriami, odchudzaniem i bolącymi zębami :DDDDDDDDDDDD
Ten eintopf (czyli potrawa jednogarnkowa), powstał daaaaaaaaawno temu. Mój Dziadek przyniósł kiedyś z ogrodu młodziusieńkie cukinie i zażądał od Babci przyrządzenia tychże na kolację. Pierwszego dnia były cukinie z cebulką i mruczącym, zadowolonym Dziadkiem, ale potem wędrowały do tego wszystkie dziadkowe twory działkowe, bo uznałyśmy z Babcią, że to nudne jest i dostałam wolną rękę we wrzucaniu wszystkiego co mi do głowy przyszło.
Już jako dorosły człowiek dowiedziałam się, że szczególnie odkrywcza nie byłam, bo danie to swobodna wersja ratatouille :DDDDDD Tyle, że moja wersja jest duszona, a nie smażona i zawiera marchewki :DDDDDD
Smacznego :DDDDDDDD
Wpadłam do domu jak perszing, pokroiłam warzywka: marchew, paprykę (w trzech kolorach, ale tylko dlatego żeby było ładniej), cukinie, pomidorki, młodą cebulkę i wywlokłam, z niejakim trudem, woka. Zadanie to nie należy do najłatwiejszych, zwłaszcza jeśli człowieka boli paszcza, a rzeczony garnek swoje waży, bo żeliwny jest. Podobno jest nieprawdziwy, bo prawdziwy ma być ponoć z blachy, ale mam to w nosie i mam żeliwnego woka :DDDDDDDD Też się nadaje :DDDDDD
Rozgrzałam olej i wrzuciłam cebulkę - zaczęła skwierczeć z bólu - a co - sama mam cierpieć? Cebula niech też sobie trochę pocierpi :DDDD Potem marchew w dużych kawałkach - lubię duże kawałki w jedzeniu - lubię jak mam co gryźć. Nawet jeśli instrument do gryzienia trochę właśnie boli. Potem: papryka, cukinia, czosnek. I tandoori masala. A jak nie ma na półce, to pieprz cajeński, albo curry, albo wszystko razem - co kto lubi :DDDD
Podusiłam trochę to wszystko i przyszedł czas na pomidorki. Pachnące, czerwoniutkie........... Mmmmmmmm. I wielką garść zielonej pietruszki. Potem tymianek i kurkuma, albo zioła prowansalskie i kurkuma. Znowu - co się lubi :DDDDD I łyżeczkę masła na sam koniec.
A na koniec buła w jedną dłoń, a łyżka w drugą i wsuwamy nie przejmując się niczym: kaloriami, odchudzaniem i bolącymi zębami :DDDDDDDDDDDD
Ten eintopf (czyli potrawa jednogarnkowa), powstał daaaaaaaaawno temu. Mój Dziadek przyniósł kiedyś z ogrodu młodziusieńkie cukinie i zażądał od Babci przyrządzenia tychże na kolację. Pierwszego dnia były cukinie z cebulką i mruczącym, zadowolonym Dziadkiem, ale potem wędrowały do tego wszystkie dziadkowe twory działkowe, bo uznałyśmy z Babcią, że to nudne jest i dostałam wolną rękę we wrzucaniu wszystkiego co mi do głowy przyszło.
Już jako dorosły człowiek dowiedziałam się, że szczególnie odkrywcza nie byłam, bo danie to swobodna wersja ratatouille :DDDDDD Tyle, że moja wersja jest duszona, a nie smażona i zawiera marchewki :DDDDDD
Smacznego :DDDDDDDD
Zaraz, natychmiast muszę iść na lunch! (określenie "pracowe", dla domu rezerwuję słowo "obiad", żeby "żelazną sztabą":))))) oddzielać jedno od drugiego:))))
OdpowiedzUsuńPoza bułą wszystko, co przyrządziłaś jest jak najbardziej dietetyczne. Mam na myśli moją dietę:):):), ale ustalaną z fachowcem - dietę o ludzkiej twarzy, w której nie liczy się kalorii, a jedynie pewne grupy produktów spożywa, a pewnych nie.
Acha, z warzyw to trzeba tylko uważać na marchewkę i ziemniaki, poza tym jeść każdy badyl i każdą zieleninę, ze strączkowymi włącznie.
Ola, ale ziemniaki są taaaaaaaaaaaaaaaaaaaakie doobre - placki ziemniaczane zwłaszcza :DDDD A marchewka w gulaszu wołowym? Poezja :DDDDDDDDDDDDDDDDD
OdpowiedzUsuńCudności! To od dawien dawna moje ulubione danie. Wspaniale pasuje do niego parmezan albo pokruszona grecka feta (ale nie ta mokra galaretowata z mlekowity, uhh)
OdpowiedzUsuńPiękny blog się reaktywował, gratuluję ;)
Cześć Dorota - dziękuję - fajnie, że znowu jesteś:DDDDDDDD
OdpowiedzUsuńa ja się pochwalę, że widziałam Kasię w akcji - tj. w czasie gotowania!
OdpowiedzUsuńi mało tego, miałam przyjemność zjeść u Kasi obiadek.
powiem krótko: mniam!
Kasia gotuje tak samo jak pisze - smakowicie :D
dzięki wielkie Kasiu :D
Boszszszszszszzss:DDDDDDDDDD Znowu sie czerwienię - ta Kobieta wpędza mnie w zakłopotanie :D Ja też dziękuję Agata - to było świetne popołudnie :D Trzeba to powtórzyć :DDDD
OdpowiedzUsuńkoniecznie!
OdpowiedzUsuń