czwartek, 12 sierpnia 2010

Czym to jeść?





Zębami - wiem :DDDDDDDDDD

Wpadłam biegiem do sklepu, złapałam to co było pod ręką czyli to co widać powyżej i poleciałam dalej. 

Wszystko przez bolący ząb. Właściwie , to nawet nie boli tak bardzo  - bolał mnie raczej stres związany z koniecznością wizyty u Mojej Dentystki czyli Sylwii, świętej zresztą kobiety, anioła można by rzec z wiertarką w dłoni :DDDDDDDD Sylwia "wetknęła" mnie między innych pacjentów i musiałam się spieszyć.

Wpadłam do domu jak perszing, pokroiłam warzywka: marchew, paprykę (w trzech kolorach, ale tylko dlatego żeby było ładniej), cukinie, pomidorki, młodą cebulkę i wywlokłam, z niejakim trudem, woka. Zadanie to nie należy do najłatwiejszych, zwłaszcza jeśli człowieka boli paszcza, a rzeczony garnek swoje waży, bo żeliwny jest. Podobno jest nieprawdziwy, bo prawdziwy ma być ponoć z blachy, ale mam to w nosie i mam żeliwnego woka :DDDDDDDD Też  się nadaje :DDDDDD

Rozgrzałam olej i wrzuciłam cebulkę - zaczęła skwierczeć z bólu - a co - sama mam cierpieć?  Cebula niech też sobie trochę pocierpi :DDDD Potem marchew w dużych kawałkach - lubię duże kawałki w jedzeniu - lubię jak mam co gryźć. Nawet jeśli instrument do gryzienia trochę właśnie boli. Potem: papryka, cukinia, czosnek. I tandoori masala. A jak nie ma na półce, to pieprz cajeński, albo curry, albo wszystko razem  - co kto lubi :DDDD

Podusiłam trochę to wszystko i przyszedł czas na pomidorki. Pachnące, czerwoniutkie........... Mmmmmmmm. I wielką garść zielonej pietruszki. Potem tymianek i kurkuma, albo zioła prowansalskie i kurkuma. Znowu - co się lubi :DDDDD I łyżeczkę masła na sam koniec.

A na koniec buła w jedną dłoń, a łyżka w drugą i wsuwamy nie przejmując się niczym: kaloriami, odchudzaniem i bolącymi zębami :DDDDDDDDDDDD

Ten eintopf (czyli potrawa jednogarnkowa), powstał daaaaaaaaawno temu. Mój Dziadek przyniósł kiedyś  z ogrodu młodziusieńkie cukinie i zażądał od Babci przyrządzenia tychże na kolację. Pierwszego dnia były cukinie z cebulką i mruczącym, zadowolonym Dziadkiem, ale potem wędrowały do tego wszystkie dziadkowe twory działkowe, bo uznałyśmy z Babcią, że to nudne jest i dostałam wolną rękę we wrzucaniu wszystkiego co mi do głowy przyszło.

Już jako dorosły człowiek dowiedziałam się, że szczególnie odkrywcza nie byłam, bo danie to swobodna wersja ratatouille :DDDDDD Tyle, że moja wersja jest duszona, a nie smażona i zawiera marchewki :DDDDDD



Smacznego :DDDDDDDD

7 komentarzy:

  1. Zaraz, natychmiast muszę iść na lunch! (określenie "pracowe", dla domu rezerwuję słowo "obiad", żeby "żelazną sztabą":))))) oddzielać jedno od drugiego:))))

    Poza bułą wszystko, co przyrządziłaś jest jak najbardziej dietetyczne. Mam na myśli moją dietę:):):), ale ustalaną z fachowcem - dietę o ludzkiej twarzy, w której nie liczy się kalorii, a jedynie pewne grupy produktów spożywa, a pewnych nie.

    Acha, z warzyw to trzeba tylko uważać na marchewkę i ziemniaki, poza tym jeść każdy badyl i każdą zieleninę, ze strączkowymi włącznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ola, ale ziemniaki są taaaaaaaaaaaaaaaaaaaakie doobre - placki ziemniaczane zwłaszcza :DDDD A marchewka w gulaszu wołowym? Poezja :DDDDDDDDDDDDDDDDD

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudności! To od dawien dawna moje ulubione danie. Wspaniale pasuje do niego parmezan albo pokruszona grecka feta (ale nie ta mokra galaretowata z mlekowity, uhh)

    Piękny blog się reaktywował, gratuluję ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć Dorota - dziękuję - fajnie, że znowu jesteś:DDDDDDDD

    OdpowiedzUsuń
  5. a ja się pochwalę, że widziałam Kasię w akcji - tj. w czasie gotowania!
    i mało tego, miałam przyjemność zjeść u Kasi obiadek.
    powiem krótko: mniam!
    Kasia gotuje tak samo jak pisze - smakowicie :D
    dzięki wielkie Kasiu :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Boszszszszszszzss:DDDDDDDDDD Znowu sie czerwienię - ta Kobieta wpędza mnie w zakłopotanie :D Ja też dziękuję Agata - to było świetne popołudnie :D Trzeba to powtórzyć :DDDD

    OdpowiedzUsuń